Na okoliczność nauczycielskiego święta.

Na okoliczność nauczycielskiego święta.

Na okoliczność nauczycielskiego święta.

Niemal każdego roku przed świętem edukacji zabieram się do napisania jakiegoś stosownego acz zgrabnego penegiryka ku czci moich koleżanek i kolegów, a w końcu i własnej, ale przeważnie kończą się moje zamiary na zamiarach. Bywa, że czasem kończą się na wstępie, a niekiedy nawet dość sporym akapicie. Zastanawiałem się dlaczego tak się dzieje. Jeśli próbuję zawrzeć w swym tekście zbyt wiele patosu, szybko przekonuję się, że w końcu zaczyna to brzmieć po prostu śmiesznie. Jeśli chcę potraktować temat z humorem, gdzieniegdzie okraszonym szczyptą ironii, to po chwili zauważam, że wcale mi nie do śmiechu i rezygnuję.
W czym tkwi problem? Czyżby temat taki trudny…, nie, nie sądzę, przecież dziś na edukacji i wychowaniu wszyscy się znają. Może już nie ma o czym pisać, może już wszystko napisano o szkole, o nauczycielach. Z drugiej jednak strony, skoro wciąż ukazuje się tak dużo regulacji prawnych w postaci, a to nowel ustaw, a to rozporządzeń, uchwał, komunikatów etc., to widać jest o czym pisać! Nie chcę jednak w tym miejscu analizować np. skutków szybko zmieniającego się prawa dla polskiej oświaty, choć temat z pewnością wart byłby co najmniej doktoratu. Swoją drogą bardzo zastanawia mnie ten arcyciekawy, choć nie pozbawiony grozy, eksperyment rządowy w postaci wydłużenia wieku emerytalnego również dla nauczycieli. Oczywiście nie brak na świecie dziarskich dziadków i energicznych babć, ale o takich piszą lub pokazują w mediach jako ewenement, który może czasem gdzieś się zdarzyć. Wyobrażałem sobie nieraz np. taką sześćdziesięcioparoletnią wychowawczynię w „zerówce” lub sześćdziesięcioletniego w – fistę, który demonstruje dzieciom fikołki, stanie na rękach itp. Ciarki przeszły mi po plecach. Taki nowoczesny cyrk połączony z kabiną strachu. Oczywiście eksperyment potrwa jeszcze kilka, a może kilkanaście lat, bo dłużej nie da się, po prostu zakończy się samoistnie – jego efekty będą zbyt ewidentnie idiotyczne, by można było to kontynuować.
No i zrobiło się ani patetycznie, ani humorystycznie, tak zupełnie nieodświętnie. To nic, ale na akademiach będzie za to uroczyście i na galowo. Będziemy wspominać kolejną rocznicę powstania KEN, będziemy mówić o doniosłej roli …, dzieci wygłoszą piękne wierszyki dla nauczycieli, które jakiś czas temu jacyś nauczyciele napisali, będą kwiaty, może nagrody dla niektórych …, jak co roku. To prawda, że nasza nauczycielska praca wpisuje się w pewien rytm, cykliczność semestrów i wakacji, ale mowy nie ma o powtarzalności codziennych relacji z uczniami czy rodzicami. To właśnie jest interesujące w tym zawodzie, to jest niezwykłe, że każdy dzień, każda chwila przynosi coś nowego. My próbujemy nauczyć nasze dzieci jak mają doskonalić swoje umiejętności, zdobywać nowe, bogacić się wewnętrznie, ale przecież w całym tym procesie my również jesteśmy podmiotem tych przeobrażeń. Bogacimy się w takie umiejętności, które pomagają nam coraz efektywniej wykonywać ten zawód. Czy jednak tylko bogacimy się wewnętrznie? Kto zastanawia się jak wygląda dusza człowieka, który godzinami, dniami i latami eksploatuje najlepsze ludzkie uczucia, emocje, obawy i radości dla drugiego człowieka. Jak wygląda psychika istoty, która wydobywa wciąż z tego swego człowieczego zagłębia, by owe człowieczeństwo zaszczepiać, zarażać wartościami, które mają swe źródło w dekalogu. Patos? No cóż, dla kogoś kto tego nie doświadczył – pewnie tak.
Prawda jest taka, że polska szkoła zmienia się znacznie szybciej, niż to wygląda na zewnątrz. Jeśli więc ktoś chce oceniać szkołę, nauczycieli i wygłaszać opinie o funkcjonowaniu szkoły na podstawie własnych z nią doświadczeń z dzieciństwa, to zwyczajnie klepie dyrdymały, które nic z rzeczywistością wspólnego nie mają. Jednakże ktoś taki najwyżej kogoś w ten sposób obrazi lub sam narazi się na śmieszność. Gorzej jeśli tacy ludzie, zajmują wysokie stanowiska państwowe i mogą podejmować decyzje dotyczące oświaty. Jakie kwalifikacje wystarczały nauczycielowi, który uczył w szkole kilkadziesiąt lat temu (Z całym szacunkiem dla wielu wspaniałych ówczesnych pedagogów)? Jaka metoda dominowała niegdyś w szkole? Oczywiście (jak ja to nazywam) nakazowo – rozliczeniowa: „Naucz się odtąd dotąd, a ja cię później rozliczę. Dostaniesz pozytywną ocenę lub solidne lanie”. A gdzie uczniowie z różnymi dysfunkcjami, zaburzeniami, upośledzeniem? … o przepraszam, teraz już – niepełnosprawnością intelektualną. Polska oświata nie potrzebuje – jak to jeszcze niedawno głoszono – autonomii. To jakiś banał, który ktoś w na fali kolejnej reformy wymyślił. Żadna państwowa instytucja nie może być autonomiczna. I bardzo dobrze, bo polskiej szkole nie autonomii, ale kompetentnego szefa potrzeba. Dobra szkoła, to dobry nieszablonowy pedagog. Często jednak obserwujemy papieromanię zalewającą charyzmę i poświęcenie, a zamiast rzetelnej oceny – bezkrytyczne dopasowywanie miejscowych edukacyjno – wychowawczych puzzelków do ministerialnych formalistycznych szablonów. „Ducha nie gaście” chciałoby się zakrzyczeć, choć rzecz jasna nie ze wszystkich pedagogicznych gardziołek takowy apel by się wyrwał. By dusz takich niespokojnych w wielkich oświatowych molochach i małych wiejskich szkółkach przybyło więcej, potrzeba mistrzów prawdziwych na uniwersytetach i ministrów światłych acz rozumnych i sprawie, a nie stołkom oddanych.
Czego sobie i wszystkim, którzy podobnej tęsknocie oddani – z całego serca życzę.

Leszek Czyż

No Comments

Post A Comment